wtorek, 27 listopada 2018

Jestem Maulie Gray. Poznałam swojego chłopaka dwanaście lat temu, na studniówce. Poprosił mnie do tańca, a potem... jakoś samo poszło. Poszliśmy do łóżka, wzięliśmy ślub a potem się zaczęło... Palił, pił a co najgorsze bił mnie. Powiedziałam coś złego - zamykał mnie w piwnicy na kilka godzin. Pewnie zapytacie czemu nie zgłosiłam tego na policję. To się nazywa uzależnienie od swojego męża tyrana. Zawsze wymyślałam sobie usprawiedliwienie dla jego zachowania, zawsze szukałam zalety i chciałam go zrozumieć. Pomiatał mną, bił, szmacił a nawet nieraz gwałcił. A teraz posłuchajcie, co było...
15 maja 1995, Nevada 19.45
- Kogo znów zapraszasz? - spytałam, widząc mojego męża zanoszącego beczkę piwa do salonu.
- A cię to kurwa obchodzi? - spytał Simour. 
- Nic, ale... - nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. 
- Już lecę! - krzyknął, otwierając drzwi na oścież - Wchodźcie i pijcie, póki jest pianka!
Tym razem Simour sprowadził wiele ''znajomych''. Pili, brudzili w domu i bluźnili. Po drugiej w nocy gdy wszyscy się rozeszli byłam wściekła. Pierwszy raz chciałam opieprzyć swojego męża i zmusić go do posprzątania po swoich kolegach. To był spory błąd...
- Tym razem przesadziłeś! Wiesz, jak wygląda dom? - spytałam Simoura, który kołysał się na krześle przed stołem bilardowym.
- Ty.. głupia.. suko.. nie będziesz mi mówiła.. jak mam żyć! - wstał, przewracając krzesło. Był bardzo pijany, bełkotał.
- Uspokój się, siądź! - krzyknęłam, lekko go popychając.
Teraz przesadziłam, wiem. Simour wytrzeszczył oczy, i rzucił się na mnie po mimo swojego stanu. Szarpał mnie i bił po twarzy. Macałam wszystko dookoła i złapałam coś ciężkiego. Przywaliłam mu tym po głowie. Simour osunął się na mnie. W końcu wygramoliłam się spod jego ciężaru. To było straszne. Ja go kochałam, a zarazem nienawidziłam.
Wystraszona wyciągnęłam z jego kieszeni kluczyki od samochodu, wsiadłam do Audi i pojechałam do pobliskiego hotelu. Myślałam, że mnie tam nie znajdzie.
Jak ja cholera bardzo się myliłam..

czwartek, 15 listopada 2018

Osaczona - Rozdział 1

W czasie wielkich przygotowań w mieście São Paulo trwał spory ruch. Sprzedawcy wystawiali swoje produkty na Wschodnim Rynku, a klienci kupowali, pragnąc orzeźwić się lodowatą lemoniadą wydobytą ze środka jaskiń. Był upał - 40° w cieniu, a 65° na słońcu. Ludzie niechętnie wychodzili z domu, narażając się na osłabnięcie przy takiej pogodzie.
Nie rozumiał tego Stan Wu, siedemnastolatek przysłany przez szpiegów nieżyjącego już Caborda w ciepłe kraje. Młodzieniec niczego nie rozumiał - po co miał śledzić Samanthę Oxford i odkryć jej całą forsę, ani też czemu ma odebrać jej dziecko, które należało do Caborda, jego wujka. Miał też zmusić ją do wyjawienia prawdy, związanej ze śmiercią Lucindy. Była ona winna śmierci stu pięciu osób - wszystkich pasażerów statku. Lucinda była siostrą Samanthy. Ani Stan, ani Cabord i wszyscy ich współpracownicy nie mieli pojęcia o prawdziwej historii ''Czerwonowłosej Intrygantki''. Tak właśnie nazywał ją cały kraj, począwszy od jej niedawno zmarłego ojca, a skończywszy na jej dzieciach, o których nic nie wie i się nigdy nie dowie.
Jedyną rzeczą, dzięki której Stan zgodził się pomagać agentom był 100,000$ czek dolarowy za schwytanie kobiety. Natychmiast się zgodził. W pięć sekund wysłano helikopter dla chłopaka, z którego miał dotrzeć na lotnisko. Gdy dotarł do ciepłego kraju, powoli zaczął żałować swojej decyzji współpracy z agentami. Nie mógł się niestety wycofać - obiecał pomścić śmierć swojego wujka. Stan rozejrzał się z utęsknieniem za jego domem. Postanowił się czegoś napić i zapytać o przewóz do hotelu Panamby w mieście. Zapłacił za lemoniadę i wypił ją duszkiem. 
- Czy wie pan może, gdzie mniej więcej mieści się Hotel Panamby? - spytał Stan wyrzucając pusty dzbanek. Wąsaty sprzedawca spojrzał na niego pogardliwie i odpowiedział chrypliwym głosem:
- Dwa kilometry stąd, a czemu pytasz?
- Dziękuję.. Niestety sprawa jest za trudna i nie da jej się krótko wyjaśnić. Przepraszam, nie mam czasu. - Stan chciał odejść, jednak tłusta dłoń złapała chłopaka za przegub ręki.
- Chętnie posłucham. Nie co dzień mam klientów-szpiegów. - Stan spytał się, czemu tak sądzi, a mężczyzna roześmiał się i pokazał palcem na małą metkę, która wisiała pod spodem bluzki - firma PEETIL, nie ma co - zakpił. Poza tym tylko tam ludzie chcą się spotykać w sprawach biznesowych. Mogę ci pomóc, młody. 30$ i powiem ci więcej.
- Ale.. ja nie mam żadnej gotówki, żadnych pieniędzy - powiedział powoli chłopak.
- To żaden problem - zaśmiał się sprzedawca i popatrzył na na zegarek Stana.
***
Ciało Caborda zostało odkryte przez detektywa Feniksa. Troje ludzi wykluczając detektywa, wytrzeszczyło oczy i krzyknęło. Był to widok odrażający - poszarpana klatka mężczyzny, otwarte oczy i lekki uśmiech na twarzy zmarłego mężczyzny. Rosha wyszła z pokoju. 
- Czy już mam to zakryć? - spytał Feniks.
Katherine i Joanne spojrzały na niego nieprzytomnie.
- Tak, tak.. - powiedziała szeptem Joe, 17-latka, kropla w kroplę podobna do swojej matki. Joe ciężko przeżyła śmierć swojego ojca, najbliżej jej osoby - zaufanej osoby. Z matką miała słaby kontakt, zwłaszcza, że mieszkała w innym kraju i zawsze chciała ukryć co robiła. Jedno było pewne - Katherine była prostytutką i nie dbała o głębsze relacje z klientami czy z rodziną. Ją obchodziły pieniądze - a najlepiej duży plik pieniędzy w walizce. Gdy dowiedziała się o śmierci swojego byłego męża, od razu przyjechała do Nowego Jorku i wraz z Joe musiały zażegnać dawny spór. Obie przyjechały dziś rano, by obejrzeć ciało mężczyzny. Zadawały setki pytań, w przeciwieństwie do Roshy - matki mężczyzny. Uważała Katty za zwyczajną, miejską sukę, a swoją wnuczkę za pyskatą gówniarę, której jedno jej w głowie. Śmierć swojego syna przeżyła normalnie - bez emocji, ciągłych pytań czy wyrzutów. Zawsze uważała, że jego praca skończy się tak, a nie inaczej. Uważała, że jej syn słusznie poniósł karę. Czekając na korytarzu, zapaliła papierosa. Usłyszała kroki dużych obcasów i od razu zgasiła papierosa.
- Ohh.. - Katerine machała ręką, co miało oznaczyć zlikwidowanie zapachu tytoniu - znowu mamo palisz. Znowu. Prosiłam cię, ostatnio byłaś w złym stanie, lekarz ostrze..
Prostytutka poczuła na swoim policzku rękę, która walnęła ją z całą siłą. Kobieta upadła i szybko się podniosła.
- Ty suko! Czemu to zrobiłaś?! - ostatnie zdanie Katty było raczej stwierdzające, niż pytające. Podniosła rękę, którą rozmasowywała policzek. Miała wściekłe spojrzenie na staruszkę. 
Rosha znów chciała spoliczkować kobietę, lecz Katty złapała jej nadgarstek w powietrzu. Puściła ją szybko, kiedy weszła Joe. 
- Co tu się dzieje? - spytała, patrząc na dwie znienawidzone przez nią kobiety, które zjadały się wzrokiem. - Chodźmy Katty, odwiozę cię na lotnisko.
Prawda jest taka, że wszystkie trzy nienawidziły się nawzajem.
***

Tajemnicza kobieta biegła, by zdążyć na lotnisko. Jej obcasy bardzo głośno stukały o posadzkę, ponieważ na ironię lodu lotnisko opustoszało.
- Proszę zaczekać! - krzyknęła, machając do kobiety, która stała przy wejściu na samolot. - Niech pani... Kurwa!
Samatha Oxford, przez wielu nazywana ''suką'', lub ''czerwonowłosą'', wywróciła wszystkie walizki, które musiała taszczyć. Była poszarpana, krew jej wysychała na głowie i miała przecięte usta. Pozbierała pięć upchanych walizek(dwie skradzione od nieprzytomnego Caborda), i podbiegła do stuwardessy.
- Proszę pokazać bilet - rzekła z pogardą.
- Proszę - podała kobiecie bilet. Ta spojrzała na nią z wściekłością. Jej mina mówiła, że ma się do niej nie zwracać z tym tonem głosu.
Samantha już ominęła stuwardessę, kiedy ona odepchnęła ją ręką. - Proszę chwilę zaczekać.
- Proszę mnie przepuścić i mnie nie dotykać! Mam być w Brazylii o 14.00, a pani ten lot opóźni! - krzyknęła Samantha i popchnęła kobietę. Ledwo zaczęła biec, trzymając torebkę i kilka walizek. Poczuła lekkie muśnięcie, coś jej przeleciało koło policzka. Był to telefon, który teraz leżał rozbity. Oxford nagle zatrzymała się. Miała idealne szanse na dostanie się teraz do samolotu, ponieważ była już na dworze, koło barierek. Gdyby biegła bez dodatkowego obciążenia, szybko przebiegłaby przez ciągnący się chodnik i na schody dzielące twardy grunt od niebezpiecznego nieba; były dzisiaj porywy wiatru. Ale skąd mogła przewidzieć, że Cabord zdąży ją odwiedzić dziś, a nie za dwa dni, tak jak obiecał? Nie zrobiła kilku rzeczy i natychmiastowo musiała przetransportować się do Brazylii, by się chronić. Przecież nie codziennie zdarza się obudzić się z krwawiącą głową i wydostać z zamkniętego bagażniku w ciągu godziny. Ale jednak zatrzymała się.
- Chyba pani czegoś zapomniała - rzekła z drwiącym uśmiechem na twarzy, kierując wzrok na rozbity telefon. Nie spodziewała się jednak takiego obrotu akcji, jaki miał nastąpić za kilka sekund.
Uderzyła stuwardessę otwartą dłonią w twarz, nie wiedząc co robi wyciągnęła pistolet ze swojej torebki i zanim kobieta miała zareagować, rozległ się świst kulki od broni. Samantha rzuciła pistolet leżącej już kobiecie, która krwawiła. Biegła ile sił w nogach, by zdążyć na samolot. Biegła, nie tak całkiem niezauważona, ale na razie nie zdawała sobie z tego sprawy. Oxford w biegu zobaczyła, że schody samolotu się powoli wsuwają i samolot przygotowywał się do startu. Krzyczała, lecz nikt jej nie słyszał prócz ludzi, którzy biegli za nią ją dogonić. Ofxord nie należała do tych, które łatwo odpuszczają. Szybko wsiadła do dużego samochodziku, które przewoziło jakieś transporty. Nacisnęła pedał gazu i najszybciej ile samochód pozwalał, jechała do startującego już samolotu. Za nią rozległ się już tłum ludzi, którzy ją gonili i krzyczeli nie zrozumiałe rzeczy. Kobieta dociskała pedał samochodu, jednak samochodzik towarowy miał małe możliwości w porównaniu z wielkim samolotem. Gdy była bliska skrzydła, wychyliła się i próbowała chwycić tył samolotu. Dociskając pedał gazu i wychylając się, Sam złapała w końcu uchwyt lewego skrzydła samolotu. Kobieta natarczywie próbowała wspiąć się na skrzydło. Nie było to jednak możliwe - powierzchnia machiny była bardzo śliska, ponieważ nieustannie od trzech dni padał deszcz. Samantha Oxford - kobieta chora umysłowo, przeważyła swoje umiejętności. Gdy jej noga poślizgnęła się na mokrej powierzchni, kobieta spadła na ziemię z wznoszącego się już samolotu. Wszyscy - włącznie z profesorem Larrym - myśleli, że kobieta zmarła.
Ale jak to ona, zawsze miała coś w zanadrzu.

Osaczona - Prolog

Na Ballen Street w Nowym Jorku wstawał nowy dzień, mimo tego iż było ciemno. Była 4:02, a na tejże spokojnej ulicy właśnie podjechała taksówka. Wysiadła z niego Samantha Oxford, kobieta z nieciekawą przeszłością. Ten ranek miał okazać się dla niej przełomowy w swoim życiu - kobieta postanawia wyjechać do Brazylii i uciec od problemów, które nad nią wiszą. Była w dobrym humorze, mimo planu, który postanowiła zrealizować. Świętując zakończenie rozdziału w swoim życiu ubrała się prowokująco. Miała na sobie jedynie lisie futro, wysokie obcasy i mocno pomalowane usta - w końcu dziś mogła zapomnieć o przeszłości i uciec z kraju. Podziękowała taksówkarzowi dając mu napiwek i otworzyła drzwi swojego domu, przytrzymując tym samym tekturową paczkę, którą niosła. Samantha, szukając wśród pęku kluczy właściwego, otworzyła drzwi swojego mieszkania. Od razu spostrzegła, że ktoś się włamał do jej domu - lustra były krzywo zawieszone a szafa otwarta. Kobieta przestraszyła się i weszła do salonu. Nie mogła pozbyć się myśli, twierdzącej, że już ''ten'' dzień nadszedł.
- Jest tam kto? - spytała, zdziwiona jej przerażonym głosem. Próbowała cicho stąpać po kamiennej posadzce, jednak bardzo wysokie obcasy nie pozwalały jej na to. Położyła pudło w holu, i poszła do salonu.
Nagle z kuchni - na przeciwko salonu - pojawił się Cabord, jej były mąż. Mężczyzna był ubrany w czarny kombinezon i trzymał w ręku pistolet. Samantha nie wierzyła swoim oczom i chciała uciekać, jednak ten zareagował o wiele szybciej. Złapał jej rękę i pociągnął do siebie. Mężczyzna był wściekły; przycisnął ją do ściany i złapał za włosy.
- Gdzie jest Mirella? GDZIE? - ryknął wściekły i przystawił kobiecie pistolet do skroni - ODPOWIADAJ!
Nagle Oxford poczuła wewnętrzny niepokój - bała się, że Cabord dowie się o śmierci swej córki szybciej, niż to zaplanowała. Chciała mu wulgarnie odpowiedzieć, jednak powstrzymała się wiedząc, że to może być zbyt ryzykowne.
- Proszę, wszystko ci wyjaśnię gdy puścisz ten pistolet! - rzekła zdesperowana kobieta. Cabord spoliczkował ją i ponownie spytał o to samo. Samantha nie miała wyboru - musiała kłamać dla swojego dobra i wszystkich mieszkańców Kromostu. - Twoja córka.. Zabrali ją miesiąc temu. Ja naprawdę nie mam zielonego pojęcia o jej istnieniu od dłuższego czasu! Dowiedziałam się o jej porwaniu kilka tygodni temu i nie...
Cabord uderzył Samanthę z pięści i popchnął ze schodów. Kobieta poturlała się i udawała nieprzytomną. Wściekły mężczyzna zszedł na dół, podniósł ją i próbował udusić. Czerwonowłosa intrygantka rozbiła wazon na jego głowie, który stał na parapecie. Wykorzystując chwile nieprzytomności ofiary, zabrała pistolet toczący się po podłodze i próbowała uciec z miejsca zdarzenia.
- Ty głupia suko! - mężczyzna złapał nogę kobiety, a ta się przewróciła. Szamotaninę przerwała Samantha, która strzeliła Caborda w lewe ramię i uciekła z mieszkania. Spostrzegła, że nie ma tyle czasu na ile myślała. Już chcieli odebrać jej córkę i ukraść pieniądze. Podrapana, posiniaczona i zmęczona pobiegła na lotnisko. Nie miała czasu zadzwonić po taksówkę, bo Cabord był twardym mężczyzną i umiał sam się opatrzyć. Umiał wytrzymać nie jeden strzał - ona o tym dobrze wiedziała. Zdziwiona tym, że udało się jej uciec spod naładowanego pistoletu byłego męża, kobieta nie zważając na spojrzenia zdzwionych ludzi biegła ile sił w nogach na lotnisko. Nagle luksusowe auto zatrzymało się koło kobiety i zatrzymało jej drogę. Od razu wysiadł z niego krwawy Cabord, przytrzymując jedną ręką szmatę nasączoną krwią, a drugą pistolet. Z całej siły uderzył w głowę Samanthę i z trudem wciągnął ją do dużego bagażnika. Kobieta była nieprzytomna. Cabord wyciągnął telefon z kieszeni swoich spodni i zadzwonił do swojego kolegi po fachu.
- Proszę... pomóż mi... - dyszał - ta popierdolona suka we mnie strzeliła.. i... zaraz się wykrwawię. Tak.. mam ją. W bagażniku.. Ja podjadę pod.. pod... - połączenie zostało przerwane.
Cabord opuścił telefon i złapał się za rękę. Krwawił coraz mocniej, aż umarł